Drób okiem dziennikarza i blogera
Fakty i mity
Fakty i mity o kurczętach
Dietetycy wychwalają mięso drobiowe, ale jednocześnie „wszyscy” wiedzą, że kurczaki w Polsce karmione są antybiotykami, hormonami i Bóg wie jeszcze jakimi świństwami. Ci ”wszyscy” ostrzegają, że producentom drobiu zależy tylko na tym, by ptaki szybko rosły, nie chorowały i dawały jak największy zysk, a zdrowie konsumentów mają w nosie. Skąd się biorą takie mity? Częściowo z przeszłości z czasów PRL, kiedy nie obowiązywało jeszcze obecne prawo i normy, a warunki hodowli kurcząt były zasadniczo inne, a częściowo z niewiedzy. Oto kilka najbardziej powszechnych mitów.
Kurczęta karmi się hormonami
Nieprawda. Zdarza się, że dziennikarze piszą np. o antybiotyku, ale nazywają go hormonem. A wiadomo, że takie rzeczy bardzo trudno się prostuje, jeśli już raz zapadną nam w pamięć. Stąd często spotykamy się w mediach ze zlepkiem słów: hormony-antybiotyki. A są to dwie kompletne inne substancje.
Hormonów się nie stosuje, bo nie ma takiej potrzeby. Ich zła sława sięga jeszcze czasów PRL, kiedy mieliśmy w Polsce kurczęta, które wolno rosły. Nie było dewiz na sprowadzanie nowych linii genetycznych. Wtedy kurczak zjadał mnóstwo paszy, a rósł wolno – w osiem tygodni osiągał wagę do 1,6 kg, zjadając 2,5 kg paszy na 1 kg ciała. To była ekonomiczna katastrofa,dlatego niektórzy dodawali jakieś przyspieszacze wzrostu. Ale nawet wówczas raczej nie były to hormony. Weterynarze twierdzą, że hormony podawane w paszach są nieskuteczne, bo zbyt szybko ulegają zniszczeniu. Dlatego jako przyspieszacze wzrostu dawano pewne antybiotyki, które działy jak stymulatory wzrostu, pobudzając ten wzrost. Dziś w ciągu 40 dni kurczak osiąga wagę ponad 2 kg i zjada niecałe 1,7 kg paszy na 1 kg masy ciała – żadne pobudzacze nie są już potrzebne. To jest możliwe, bo w latach 90 sprowadziliśmy do Polski nowe linie genetyczne kur mięsnych, takie szybko rosnące. A do tego przyszły do nas wyspecjalizowane, światowe wytwórnie pasz przygotowujące karmę zbilansowaną, zawierającą dokładnie wszystko to co potrzebne jest kurczęciu, by dobrze rosło.
Hodowcy dają kurczętom antybiotyki, by szybciej rosły
Nieprawda. To jest dziś niepotrzebne (bo mamy te nowe linie genetyczne), a do tego prawnie zakazane. Od 2006 r. obowiązuje w całej Unii, a więc i u nas, zakaz dodawania antybiotyków profilaktycznie, czyli umieszczania ich w paszach, by przyspieszały wzrost. Nie ma natomiast zakazu stosowania antybiotyków jako takich, bo czasami są one konieczne. Na przykład kiedy do kurnika przyjdzie choroba i drób trzeba ratować lekami. Są wówczas dodawane do wody – pod ścisłą kontrolą lekarza weterynarii – jedynie podczas leczenia, z odpowiednim okresem karencji, tak by nie dostały się do organizmu człowieka. Po zakończeniu leczenia kurczak trafi do rzeźni dopiero wówczas, kiedy z jego organizmu znikną pozostałości leku. Bo na czym polegała zła fama antybiotyków? Na tym, że kiedyś producenci nie przestrzegali tego okresu karencji i podawali je ptakom niemal do ostatniej chwili ich pobytu w kurniku. Były więc one w mięsie drobiu, które trafiało do rzeźni, a z mięsem zjadane były przez człowieka, a to mogło prowadzić do spadku odporności człowieka na dany antybiotyk. Ale o tym możemy dziś zapomnieć, tego się dziś nie stosuje.
Wyjątkiem od reguły jest podawanie pisklętom leku o działaniu zbliżonym do antybiotyku, który zapobiega chorobie kurcząt zwanej kokcydiozą. Kokcydiostatyk też może być podawany wyłącznie pod kontrolą lekarza weterynarii i z zachowaniem okresu karencji. Ale nawet on jest stopniowo eliminowany, a hodowcy bronią się dziś przed kokcydiozą stosując lepszą dezynfekcję budynków, wentylację, zmniejszając zagęszczenie itd.
To teoria, w praktyce hodowcy tego nie przestrzegają
Nieprawda. Pamiętajmy, że mięso każdego ptaka jaki trafia do rzeźni jest badane. A na pozostałości antybiotyków są twarde dane. Otóż okazuje się, że skala niezgodności z przepisami jest kompletnie marginalna. W 2014 roku według Głównej Inspekcji Weterynaryjnej niezgodności wykryto jedynie w 0,31 proc. badanych próbek, czyli 93 sztuki na ponad 30 tys. miało przekroczone normy.
Człowiek jest coraz mniej odporny na antybiotyki, bo zjada je z mięsem kurcząt
Nieprawda. Wszelkie badania pokazują, że w mięśniach kurcząt, które trafiają na nasze stoły w ogóle nie ma antybiotyków lub są na poziomie poniżej dopuszczonego przez Europejską Agencję Leków. Podstawowym zaś powodem zwiększającej się odporności człowieka na antybiotyki jest ich nadmierne przepisywanie pacjentom przez lekarzy i stosowanie niezgodnie z zaleceniem. Zdarza się, że lekarze przypisują antybiotyki przy infekcji wirusowej, choć one na wirusy nie działają, lub podają antybiotyki o zbyt szerokim spektrum działania. Zaś pacjenci często nie przestrzegają zaleceń lekarzy i na własną rękę dawkują sobie leki. To sprawia, że bakterie z roku na rok stają się na antybiotyki coraz bardziej odporne. Tak wynika zarówno z badań europejskich jak i polskich.
Zalewają nas udka kurze z importu, głownie z USA, a tam nie ma takich norm jak w Unii.
Tak bywało, ale już nie jest. Faktycznie jeszcze w latach 90 do Polski płynęły statki pełne kontenerów z mięsem drobiowym z Brazylii i USA. To było zanim przystąpiliśmy do Międzynarodowej Organizacji Handlu (WTO). Dziś jako członek WTO jesteśmy przed tym chronieni. A do tego dziś to my zalewamy inne kraje naszym mięsem drobiowym, bo mamy go nadmiar.
Rzeczywiście w Ameryce jest bardziej liberalne podejście do stosowania antybiotyków. Ale główny powód, dla którego Unia nie zgadza się na sprowadzanie mięsa drobiowego ze Stanów jest taki, że tam chroni się je przed salmonellą poprzez chlorowanie mięsa po uboju. Unia się na to nie zgadza. Drugi powód jest ten, że w Stanach ptaki karmi się kukurydzą modyfikowaną genetycznie, tego też Unia nie chce.
Mięso kurcząt z wolnego wybiegu jest lepsze?
Lepsze znaczy bezpieczniejsze? A może smaczniejsze?
Mięso kurcząt fermowych na pewno jest bezpieczne, bo jego produkcja przebiega zawsze pod nadzorem lekarza weterynarii i podlega przepisom gwarantującym bezpieczeństwo zdrowotne. Jednakowo bezpieczne jest mięso kurcząt wolnowybiegowych produkowane pod nadzorem lekarza weterynarii. Ale nie każdy kurczak podwórkowy podlega takiej kontroli – wówczas trudno mówić o gwarancji bezpieczeństwa zdrowotnego.
Natomiast mięso kurcząt chowanych tradycyjnie, ma nieco inny smak niż kurczak fermowy. To dlatego, że taki kurczak żyje dłużej, rośnie wolnej i znacznie więcej biega. A kiedy biega, to jego mięśnie się lepiej rozwijają. Każdy tydzień życia kurczaka ekstensywnego powoduje, że jego włókna mięśniowe są twardsze. On w wyglądzie i smaku zaczyna przypominać te wyścigowe kurczaki z podwórek naszych babć, które musiały się nieźle nabiegać, by znaleźć pokarm. Jest smuklejszy od typowego brojlera, jego mięso jest twardsze, a włókna bardziej wyczuwalne. Ciekawy jest odbiór tego mięsa przez konsumentów. Otóż niektórzy bardzo chwalą smak i jak raz kupią, to potem już innych kurcząt nie chcą. Ale inni, przyzwyczajeni do smaku i konsystencji mięsa szybko rosnących kurczaków nie chcą wcale tych „podwórkowych” smaków. Bardziej im smakuje delikatniejsze mięso kurcząt szybkorosnących.
Krystyna Naszkowska, dziennikarka